Powyzsze nazwy to trzy piekne plaze na tropikalnej wyspie Lembongan, gdzie w miejsce wczesniej planowanych Gili Islands poplynelismy poleniuchowac.
Bylo blizej, szybciej i bardziej dostepnie. Decyzja i zmianie planow okazala sie trafiona.
Z objec Ubud wyrwalismy sie o swicie i ruszylismy na poludnie do Sanur, kiedys wioski rybackiej, a dzis nieco podstarzalego kurortu. Planowalismy podroz public ferry...
Terminal promowy okazal sie byc buda przy plazy i byla to dopiero zapowiedz nadchodzacej przygody. Pan w okienku budy po sprzedaniu nam biletow wraz z frycowym w formie ubezpieczenia dla dziecka :/ poradzil, by stawic sie na "przystani" 30 minut wczesniej. Zostalimy w okolicy, by obserwowac co sie wydarzy.
"Prom" to 12 metrowa lodz z charakterystycznymi statecznikami, luzno zakowiczona i mocno kolyszaca sie na wysokich falach kilka do kilkunastu metrow od brzegu zaleznie od dobrych checi cumowniczych, ktorzy co jakis czas dociagaja jednostke w kierunku brzegu. Godzine przed planowanym startem rozpoczal sie zaladunek. Na lodz powedrowaly slodka woda w 20l baniakach, olej napedowy, olej spozywczy, krzesla, lezaki, materace, kury, kaczki (zywe), sol i jeszcze sporo innych dorbiazgow potrzebnych mieszkancom lembongan i wczasowiczom. Na koncu, brodzac po pas w wodzie, do ladunku dolaczyli turysci, w tym my. Bylo troche masakry...
Gdaczaca-kwaczacy prom pobujal sie z wolna po niespokojnym morzu Bali w strone niewielkiej tropikalnej wyspy. Czesc pasazerow skarmila ryby i ich entuzjazm momentalnie przygasl. Na szczescei, wody wokol Lembongan dzieki uwielbianemu przez serferow zalomowi rafy koralowej byly bardziej przychylne i rozladunek nie byl taki spektakularny. Natychmist znalazl sie kolo nas tragarz/motocyklowy taksiarz/posrednik turystyczny i przewodnik w jednym. ZA niewielka oplate, pomogl mi znalezc przyjemny hotelik w malowniczej mushroom bay (od specyficznych koralowcow nie grzybkow shitake). Pozostalo nam tylko wypoczywac, opalac sie , delektowac zimnymi napojami, zjadac owocami morza i chlodzic w basenie...
Szybko mi sie znudzilo wiec nastepnego dnia wynajelismy hotelowa lodke - rybacka miniaturke promu z sympatycznym kapitanem i poplynelismy posnorkolowac.
Sama rafa nie byla najpiekniejsza jak w zyciu widzielismy, ale tropikalne otoczenie w klimacie cast away zadzialalo pozytywnie na ogolny odbior przedpoludniowej wycieczki. Dodatkowa i nieprzewidziana atrakacja bylo zaoferowane przez dzielnego kapitana oplyniecie wyspy dookola. Zadanie niby proste, ale wymagajaca pokonania przesmyku pomiedzy lembongan a wieksza penida. Morze w przesmyku mocno faluje i nasza lupinka niezle bujalo. Usmiechniety kapitan roztaczal jednak pozytywna aure i rozwiewal klimat rodem z innej hollywoodzkiej produkcji - perfect storm. Emocje jak na kolejce gorskiej!
Ogolnie trzy dni na lembongan zlecialy w tempie godnym wesolego miasteczka i trzeba bylo zaczac wracac...