Z wyspy Lembongan wrocilismy hotelowa motorowka dowodzona przez znanego nam juz dzielnego kapitana. Nie bylo fal, a lodka podplynela do samego brzegu. Obylo sie wiec bez przygod.
Potem staly punkt programu: negocjacje. Najpierw z tragarzami, ktorzy pojawili sie jak spod ziemi i capneli nasze plecaki, gdy bezbronni, zajeci Maja, ladowalismy na znajomej plazy w Sanur i zaniesli je az do postoju taksowek. Potem z taksowkarzami, u ktorych na widok bialej twarzy benzyna drozeje, kryzys doskwiera, a wszystkie hotele daleko, pod gore i nadodatek po platnej drodze. Troche to meczace, ale coz, takie realia.
Po znalezieniu ostatniego noclegu na Bali udalismy sie na osatnia kapiel w basenie, aga opalala ostatnie niedosmazone miejsca, zjedlismy ostatnia nadmorska kolacje i dokonalismy ostatnich zakupow.
Spokojnie przespalismy ostatnia noc. Spakowalismy plecaki i pognalimy na lotnisko i dalej do parnego Bangkoku...