troche nam sie nazbieralo zaleglosci...
ostatnie 48 godzin bylo bardzo pracowite i caly czas wygospodarowany na siec spozytkowalismy na poszukiwania hotelu w ubud, gdzie mielismy zakonczyc objazd NW czesci wyspy, oraz korespondecnje z biurem.
zacznijmy jednak od poczatku. Made, nasz kierowca z Uluwatu pryzjechal po nas wczoraj o osmej rano i ruszylismy w objazd. Plan nie byl bardzo napiety, bo specyfika ruchu ulicznego na Bali mimo stosunkowo niewielkich odleglosci nie pozwala na rozwijanie srednich predkosci wiekszych niz 30-40km/h. Setki motocykli walcza o kazdy centymetr kwadratowy jezdni z wypachanymi kurzakami, kokosami, ananasami, trzcina, ryzem, mebalami i balijscy bogowie wiedza czym jeszcze ciezarowkami oraz pekajacymi w szwach od entuzjastycznych turystow samochodami terenowymi. Orgia klaksonow wcale nie zmusza ich do zjechania na poszarpane pobocze, gdzie poza dziurami czeka ich spotkanie z psami, ulicznymi sprzedawcami, dziecmi puszczajacymi latawce, kapliczkami i calym wymienionym wyzej talatajstwem. Ruch niespecjalnie zmienia sie w ciagu doby. Pracowity narod.
Po poltorej godziny jazdy w koncu dotarlismy do pierwszego punktu wycieczki, kompleksu swiatynnego Tanah Lot, zbudowanego na skalach tuz nad oceanem. Zaleznie od stanu plywow swiatynia czesciowo zanurza sie lub wynurza sie z wody. Duzo turystow i schodow do pokonania z wozkiem.
Potem bylo pierwsze spotkanie z interiorem wyspy. Warto bylo czekac, bo szczerze powiedziawszy nadmorska miejscowosc poza kontaktem z uczynna i zawsze usmiechnieta miejscowa ludnoscia niewiele roznila sie od tego co juz znalismy.
Wzgorza, tropikalna roslinnosc, zadbane, ciekawe architektonicznie, tradycyjne domostwa i pola ryzowe w tysiacach odcieni zieleni. To chyba jest prawdziwe Bali. Piekne i oryginalne.
Pola ryzowe Jati luwih sa tak malownicze, ze sami balijczycy zglosili je do listy swiatowego dziedzictwa UNESCO. Zawsze przyjemnie patrzec jak inni pracuja, ale tym razem az chcialo sie skoczyc, zanurzyc w blocie po kolana i sadzic ryz, by pomoc uwijajacym sie jak mrowki ludziom w spiczastych, slomkowych kapeluszach.
Najdalej wysunietym na polnoc punktem wycieczki byl wodospad Gitgit, najwiekszy na wyspie, ale niezbyt spektakularny. Bylo fajnie, bo prowadzi do niego 800m sciezka przez gorski, rownikowy las z ciekawa roslinnoscia. Podziwialismy tylko roslinnosc, bo tropikalne ptactwo ucieklo w poplochu przed pohukiwaniem i okrzykami Mai podekscytowanej szeleszczacymi liscmi dzikiej kawy, kolorami storczykow i szumem wodospadu.
Potem byly juz tylko przerwy na posilek (nasz i Mai) i dluga droga do Ubud, przez gory i piekne male miasteczka.
Ubud to kulturalna stolica wyspy. Gorska miejscowosc, z mnostwem galerii, muzeow, zakladow rzemiesliniczych, pokazow tanca, restauracji specjalizujacych sie w balijskich smakach i malych butikowych hoteli.
My zatrzymalismy sie w Tagal Sari, w ktorym werandy pokoi wychodza na pola ryzowe, nad ktorymi codziennie, w akompaniamencie orkiestry zab, wazek i wodnego ptactwa zachodzi ceimnopomaranczowe slonce. Bintang na werandzie to ambrozja.
Niestety TS byl dostepny tylko na jedna noc, ale po wstepnych ogledzinach jestem pewien, ze znajdziemy cos co podtrzyma nasz zachwyt czarujacym Ubud.
Niestety dwa, mimo wczesniejszych zapowiedzi nie zamieszcze zdjec ze swojego aparatu z powodu braku kabla. Ale nic sie nie martwcie, jeszcze zdaza wam sie nasze zdjecia znudzic. I nawet swojski Zywiec nie wybawi was z opresji ]:->
Dzis spacerujemy po galeriach. Czuje, ze plecaki zaczna nam tu ciazyc....
Pozdro ze szlaku!
MAK