Dolecielismy na Bali bez przygod. Szybko kupilismy bilet na taksowke (tak, tak) i w mgnieniu oka bylismy w hotelu.
Puri Bambu nas nie zawiodl, tak jak w opisie z tripadvisor jest zaciszny i bardzo balisjki (przynajmniej zgodnie z naszymi wobrazeniami o wyspie, a te jak wiadomo lubia byc kompletnie chybione). Zaleta jest ganek w pokoju, a za tuz za gankiem basen z orzezwiajaca woda i bar z jeszcze bardziej orzezwiajacymi napojami. Tego bylo nam trzeba po duchocie w Bankoku.
Sama miejscowosc bardziej przypomina te znane nam z malezyjskich prowicnji i nie jest to zle skojarzenie. Nie mozna nazwac Jimbaran kurortem pelna geba. To raczej ulicowa wies z kilkoma marketami i innymi punktami uslugowymi (czas na pranie!!). Jego najmocniejsza strana, sa znane na caly swiat, a przynajmniej na cale Bali kanjpy ze swiezym polowem grilowanym i serwowanym jako "sunset dinner" przy swieczkach i akompaniamencie lokalnych muzykow.
Poza kapielami w basenie, drzemka na lezaku, testowaniem lokalnego browaru (Bintang wpisuje sie do hasla chocby piwo bylo z...) i konsumpcja, udalo nam sie zorganizowac jutrzejszy dzien. Nie musielismy dlugo szukac (to mi sie tu podoba) i juz mamy wynajety woz z kierowca na objazd poludniowej czesci wyspy. Poza tym o swicie zmierzamy na targ owocow (dla Majki) i do pralni (dla ludzkosci). Oczywiscie w planach takze sunset dinner, basen itd...
Maja wzbudza ogolny entuzjazm i wyraznie jej sie to podoba. To urodzony podroznik. Dzielnie znosi kazda niedogodnosc, a nowe miejsca, ludzi i wrazenia przyjmuje z odpowiednim dla urodzonego podroznika entuzjazmem. Jest cudowna.
Wracamy do odpoczywania.
Troche tu gorzej z netem - jeden, wolny i platny komp, wiec moga byc male opoznienia w relacjach. Niemniej zacheceni waszymi komentarzami postaramy sie dalej karmic was relacjami z azjatyckiej pordozy we troje.
MAJ
PS. Niech ktos za mnie zaglosuje. Z bolem, ale na PO (kto jest w Wwie?).