O ile pierwszego dnia ciemne strony Bangkoku rzucily sie cieniem na note za ogolne wrazenia, to podczas zaplanowanej wycieczki okazalo sie, ze bangkok niczym warszawa da sie lubic. Coz, widac czasem nie warto zbaczac z utartego szlaku.
Idac za radami przewodnika TOP 10 rano udalismy sie do Wielkiego Palacu - kompleksu swiatynno palacowego o pow 230tys km kw w samym centrum miasta. Mieszka tam krol ze swita, a wszystkiego, w specjalnie zbudowanej swiatyni strzeze szmaragdowy budda (konus). Super!
Pozniej, uciekajac przed upalem poplynelismy w rejs kanalami stolicy. Ostre targowanie i caly longboat byl nasz. Maja w wozku na dlugiej lodzi wzbudzala duze zainteresowanie, podobnie zreszta jak wszedzie gdzie sie pojawia. Mam wrazenie, ze nie ma Taja, ktory przeszedlby kolo nas obojetnie. Rejs byl udany, poza kilkoma komercyjnymi przystankami polaczonymi z klasycznym naciaganiem bylo bardzo autentycznie. Duze wrazenie robia rzedy domkow na palach, do ktorych dojechac da sie tylko lodzia. W koncu to 12 mln metropolia, a kanaly sa w samym jej sercu...
Na koniec rejsu bylismy w swiatyni zbudowanej dla kolejnego wcielenia buddy. Lezacy budda ze slynnymi podeszwami z masy perlowej to prawdziwy gigant. Przyklad obu przedstawien buddy jest charakterystyczny dla bangkoku - dla mnie to miato ekstremow.
Oczywiscie zjadalismy przy tym wszystkim rozne pysznosci. Nie bede was zanudzal nazwami i opisami, bo i tak trzeba przyjechac i sprobowac. Absolutny nr one wczorajszego dnia to kupiony na ulicy sok z dragon fruita (znany nam z malezji owoc kaktusa). PYCHA.
Dzis po raz pierwszy (i pewnie nie ostatni) zmieniamy plany. Zmaiast wycieczki za miasto kontynuujemy zwiedzanie, a w porze upalu wybieramy sie na maly shopping przed Bali.
Calusy,
MAK