O Nai Yang za wiele napisać nie możemy bo pobyt na Phuket od początku traktowaliśmy jako trampolinę do kolejnych wysp Tajlandii. W lekko podstarzałym w stosunku do fotek z internetu resorcie spędziliśmy jeden pełny dzień. Plażowaliśmy i pluskaliśmy się w basenie. Uzupełniliśmy ekwipunek o kilka niezbędnych drobiazgów - filtr UV, okulary, repelent na moskity i oczywiście tajskie bhaty (to nic wyuzdanego, to lokalna waluta;). Kosztowalismy tez lokalnych specjalow. Maja gustuje w deep fried chicken, banana pancake oraz pad thai byle nie byl "tata otry!".
Nazajutrz rano spotkaliśmy się z umówionym kierowcą i ruszyliśmy w drogę na wschód wyspy, skąd podróżując dalej promem mieliśmy dostać się na Koh Yai Noi.
Po drodze odwiedziliśmy Park Narodowy, gdzie zafundowaliśmy sobie krótki spacer po lesie do najbliższego wodospadu (bez szału) i wizytę w centrum rehabilitacji gibonów, które spełniło nasze oczekiwania. Maja była zachwycona małpkami, a nam na pierwszy rzut oka podobały się rezultaty pracy ośrodka. Wzbudzał zaufanie. W formie dotacji zakupiliśmy pamiątki w prowadzonym przez wolontariusza z UK sklepiku.