Wpis statystyczny, początkowy i porządkowy. Dlatego krótki i bez interesujących treści (nie gwarantuję, że kolejne będą dłuższe i ciekawsze, ale co tam, trzeba mierzyć wysoko).
Najpierw tygodniami lataliśmy po Warszawie (i nie tylko) żeby pozałatwiać najpilniejsze sprawy. Oczywiście, udało nam się to zaledwie na tyle, że ostatecznie zapakowaliśmy plecak bez kilku drobiazgów i w delikatnym niedoczasie polecieliśmy na lotnisko.
Ekspresowa odprawa, gazeta za ostatnie polskie drobniaki (ostatnie i na dodatek nie nasze, dzieki Tato!) i lecimy do Helsinek.
Zimni Finowie przywitali nas mrożącą krew w żyłach informacją, że nasz lot do HKG jest opóźniony, nikt nie wie o ile i nikt nie wie dlaczego. Czytaj, nikt tego oficjalnie nie zdradzi łaknącemu ciepłego posiłku i informacji tłumowi. Schłodziła nas także wieść o cenach kanapek i jednego z drobiazgów, których nie udalo nam sie zebrac latając po Warszawie tj. książeczki z sudoku. Trudno, wysupłaliśmy ostatnie eurodrobniaki...
Maja okupowała samochód zabawkę, my rozwiązywaliśmy sudoku i obserwowaliśmy tajemnicze twarze pasażerów ostatnich (tego dnia) lotów w północne rejony Finlandii, ze zdwojoną siłą zadając sobie tradycyjne lotniskowe pytania: kto?, po co?, gdzie?...
Dwie nadprogramowe godziny minęły całkiem szybko i niepostrzeżenie frunęliśmy już komfortowym A340, najkrótszą drogą do Azji..
MAK